Quentin Tarantino – kpiarz i prześmiewca, czy postmodernista? Postmodernizm na dużym ekranie
Tarantino zaczepia, wystawia na próbę publiczność i jej przyzwyczajenia. Jego twórczość zdaje się przypominać, że kino jest sztuką „oszukaną”.
Quentin Tarantino – człowiek renesansu kina
Wczesna fascynacja kinem zaowocowała u Tarantino w epizodyczne role grywane w serialach telewizyjnych. Będąc pod wpływem azjatyckiego kina akcji, zaczął pisać pierwsze scenariusze. Dwa z nich („Prawdziwy romans” i „Urodzeni mordercy”) spotkały się z zainteresowaniem amerykańskich producentów i zostały przeniesione na duży ekran.
Dzięki pomocy finansowej H. Keitela i Sundance Film Institute R. Redforda, Tarantino zrealizował swój pierwszy niskobudżetowy film „Wściekłe psy”(1992 r.). Film odniósł sukces odświeżając przy tym dramat gangsterski i zainicjował kolejna falę popularności kina czarnego. Zachęcony tym Tarantino nakręcił film, który przyniósł mu największą popularność: „Pulp Fiction” (1994 r.).
Film ten stał się obok „Dzikości serca” D. Lyncha symbolem postmodernizmu w kinie amerykańskim. „Pulp Fiction” zostało nagrodzone Złotą Palmą w Cannes oraz miało siedem nominacji do Oscara (Oscar został ostatecznie przyznany Tarantino za scenariusz). Kolejny film, „Jackie Brown”, potwierdził talent jego twórcy, zwłaszcza w zakresie budowania dramaturgii i nasyconych ironią dialogów. Jako producent Q. Tarantino wspomógł finansowo R. Rodrigueza, w którego filmach grywał.
Twórczość Tarantino a postmodernizm
Według teoretyków zachodniej kultury, dynamiczny rozwój techniki, konsumpcjonizm, liberalizacja, ekspansja środków masowego przekazu i technik audiowizualnych, doprowadziły do stanu wyczerpania i poczucia degradacji sztuki, co tkwiło w świadomości twórców ponowoczesnych. Proces ten przełożył się na stan kinematografii. Klasyczne gatunki filmowe uległy wyczerpaniu, a dawni mistrzowie kina (Fellini, Kurosawa) zaczęli tracić na znaczeniu.
Po ’68 roku poddano w wątpliwość możliwość wpływania filmów na ludzi. Twórcy X Muzy coraz częściej obnażali swoje dzieła z iluzji i konwencji. Pokazywali swoim widzom, że to, co widzą jest wyłącznie umowne i iluzoryczne.
Odbiorców filmów De Palmy czy Oliviera Stone’a przekonywano, że kino pozbawione jest jakichkolwiek walorów poznawczych. Pomimo pozornego braku wartości takiej sztuki, wytrawni widzowie mogli doszukiwać się w propozycjach reżyserów drugiego dna: elementów pastiszu, ironii, parodii, zabawy konwencją. Od tej pory odbiorca musi więc zdystansować się wobec tego, co widzi na ekranie, bowiem wszystko wzięte jest w ironiczny cudzysłów.
Reżyserowie poszukiwali nowych źródeł inspiracji, korzystając przy tym zarówno ze sztuki wysokiej jak i mniej wysmakowanej, masowej. Oskarżane o kicz filmy Almodovara czy Lyncha, tak naprawdę są ironiczną grą z widzem i jego gustem. Każda niedorzeczności odejście od logiki fabuły filmu zostały usprawiedliwione. Reżyserzy mogą korzystać z nieograniczonej swobody, obrazują to, co do tej pory było uznawane za nienaruszalne tabu. Tak dzieje się chociażby w filmie „Kucharz, złodziej, jego żona i jej kochanek”, w którym mamy do czynienia z kanibalizmem, czy też w „Pulp Fiction”, w którym z kolei dochodzi do homoseksualnego gwałtu.
Postmodernizm wysoki, popularny i właściwy
Według A. Lewickiego do postmodernizmu prowadzą dwie drogi. Jedna z nich wskazuje na wyczerpanie się technik typowych dla modernizmu, z drugiej strony sztuka popularna zaanektowała techniki mimetyczne. Efektem była brutalizacja, trywializacja i przemiana w kicz, co jest konsekwencją ciągłego powtarzania podobnych rozwiązań fabularnych i ikonograficznych.
Autor dokonuje podziału na:
- postmodernizm wysoki – kontynuacja modernizmu. Charakterystycznym przykładem jest twórczość Petera Greenawaya, autora takich filmów jak: „Brzuch architekta”, wspomniany już „Kucharz, złodziej, jego żona i jej kochanek” czy „Osiem i pół kobiety”.
- postmodernizm popularny – cechuje się wprowadzaniem elementów ujawniających fikcyjność dzieła, zbliżenie tego, co realistyczne, do pastiszu. Za przykład mogą tutaj posłużyć takie filmy jak: „Leon Zawodowiec”, „Lolita” (w reżyserii L. Bessona), czy też cieszący się niezwykłą popularnością „Shrek”.
- właściwy – nie porusza się jedynie w obrębie kina gatunków
Pulp fiction – współczesna opowieść o zbrodni i karze
Według A. Lewickiego „Pulp Fiction” plasuje się na pograniczu postmodernizmu popularnego i właściwego. Tytuł filmu wskazuje, że reżysera będzie interesować obszar kultury masowej. Pulp oznacza miękką, wilgotną i bezkształtną masę lub czasopismo o skandalizującej treści drukowane na szorstkim papierze pośledniego gatunku. Do kręgu kultury popularnej ograniczają się zapożyczenia, schematy fabularne i ikonografia, którymi posługuje się w swoich obrazach Tarantino. Historia w tym filmie jest opowiadana w sposób nielinearny.
Zasadniczo można w niej wyróżnić trzy akty:
- rozprawienie się najemników z nieuczciwymi handlarzami narkotyków, zakończone masakrą i uprowadzeniem jednego z nich
- nieudany napad w restauracji
- wątek boksera granego przez Bruce’a Willisa
Percepcja tej historii nastręcza jednak pewne kłopoty, ponieważ twórca umieszcza każdy z tych wątków w dowolnych miejscach akcji. Widz zatem sam musi odnaleźć się w nie chronologicznie uporządkowanych epizodach lub po prostu poddać się magii kina nie zwracając nadmiernej uwagi na związek przyczynowo–skutkowy. W budowie swojego dzieła Tarantino wykazuje się niezwykłą umiejętnością pisania dialogów. Osiąga nimi często efekt komiczny, nie ze względu na treść, a na umiejscowienie ich w nieadekwatnych momentach.
Reżyser w jedynym z wywiadów powiedział:
„Kradnę z każdego pojedynczego filmu, jaki kiedykolwiek powstał. Jeśli ludzie tego nie lubią, niech na nie nie idą i ich nie oglądają, jasne? Kradnę ze wszystkiego. Wielcy artyści kradną, nie składają hołdów”.
Tak też się dzieje w jego najbardziej znanym filmie. „Pulp Fiction” niemalże w całości złożone jest z zapożyczeń i cytatów z konkretnych dzieł. Aktorzy występujący w filmie nawiązują do swoich poprzednich wcieleń lub traktują je w sposób pastiszowy. Postać gangstera Vincenta Vegi (John Travolta) nawiązuje do bohatera „Gorączki sobotniej nocy”, Wolf (Harvey Keitel) to Czyściciel z „Kryptonimu: Nina”, Mia Wllance (Uma Thurman) to Glory z „Dziewczyny gangstera”, Samuel L. Jackson rozwija postać Gatora purify z „Gorączki” w reżyserii Spike’a Lee, żołnierz z Wietnamu (Christopher Walken) nawiązuje do postaci z „Łowcy jeleni”, za którą aktor otrzymał Oscara.
Zgodnie z wyznacznikami postmodernizmu, kreowane przez aktorów postaci są zaczerpnięte ze wzorów obecnych w filmach sensacyjnych:
- żona gangstera zajmująca się aktorstwem
- gangster, który przed egzekucją wygłasza przemowę
- wojskowy dostarczający małemu chłopcu pamiątkę po ojcu
Powyższe przykłady to tak naprawdę ikony amerykańskie, które często występują w filmach. Wiedzę o człowieku zdobywa się poprzez rozmowę o ulubionych sitcomach i serialach telewizyjnych. Najlepszą sceną obrazującą fascynację Tarantino kulturą masową jest ta w restauracji „Jackrabbit Slim’s. Knajpka ta, do której udają się żona gangstera i jego podwładny, stanowi kolaż znanych dzieł z kultury masowej. Klienci restauracji siedzą w samochodach z lat pięćdziesiątych, w rolach kelnerów są sobowtóry znanych postaci (np. Jamesa Deana czy Marilyn Monroe).
Tarantino w kreowaniu kiczowatej przestrzeni pokazuje, że bohaterowie to postacie fikcyjne. Pomimo swojej kiczowatej aury, wielu widzów dostrzega w tym filmie drugie dno. Można mówić w przypadku „Pulp Fiction” o opowieści o zbrodni i karze; o wybaczeniu i winie. Przykładowo, Butch za pomoc gwałconemu gangsterowi mógł spokojnie odjechać z pieniędzmi i ukochaną. Z kolei Vincent Vega nie dostrzega cudów, za co ginie w poniżających okolicznościach. Przed widzem więc postawione zostaje wyzwanie: czy przedrze się przez powierzchowny sens filmu i dotrze do jego głębszych partii. Z drugiej strony jednak Tarantino po prostu zdaje się po prostu raz na zawsze odcinać od doświadczeń z prawdziwego życia, który był pożywką dla starych filmów.
„Kill Bill” – film w filmie
Kolejny film, „Kill Bill” (2003 r.), przypomniał widzom o Tarantino. Po sześciu latach milczenia, braku nowych produkcji i scenariuszy, ku uciesze zwolenników jego talentu, powstał film, dzięki któremu Tarantino obronił swój tytuł współczesnego mistrza kina autorskiego. W przeciwieństwie do poprzednich dzieł („Wściekłych psów”, „Pulp Fiction”, „Jackie Brown”) „Kill Bill” nie ma tak zawikłanej narracji. Wzbogacona została jednak zręcznym montażem, dobrze dobraną ścieżką dźwiękową, retrospekcjami, scenami w ujęciach poza sekwencjami. Widoczny w tym filmie jest wpływ włoskich westernów Alfreda Leone i wskazówki sztuk walki z lat 70 (fragmenty były kręcone w legendarnym Show Brothers Studio w Hongkongu). Dodatkowo widać nawiązania do wcześniejszych filmów i widowisk telewizyjnych: „The Green Hornet” (1966 r.), „Gone In 60 Seconds” (1974r.),”Ironside”(1974r.), „Star Trek: The Wrath of Khan (1982r.).
Główną bohaterką jest muza Tarantino, występująca w „Pulp Fiction” Uma Thurman. W kreacji tej postaci Tarantino wzorował się na filmie „Man with no name” łącząc stoicyzm ze sprawnością mistrza kung-fu Bruce’a Lee i kobiecością w stylu „Aniołków Charliego”. Panna Młoda (Uma Thurman) została zaatakowana podczas własnego ślubu przez ludzi tytułowego Billa (David Carradine) – Pluton Śmiercionośnych Żmij, zabito jej męża i skradziono jej z macicy jeszcze nienarodzone dziecko. Vol 1 opowiada o zemście Panny Młodej na swoich oprawcach. Po przebudzeniu się z czteroletniej śpiączki, musi walczyć z ludźmi odpowiedzialnymi za jej tragedię. Film trzyma w napięciu do samego końca – okazuje się bowiem, że jej uprowadzone dziecko żyje, co jest obiecujące dla widza oczekującego na Vol 2.
Na pierwszy rzut oka można pomyśleć, że film będzie typowa amerykańską produkcją – o zdradzie, miłości i zemście, w których dochodzi kolokwialnie mówiąc do „masakry” – trup, jak to u Tarantino bywa „ściele się gęsto”. Jednakże podobnie jak w „Pulp Fiction” „Kill Bill” wymaga od widza dotarcia do drugiego dna. Co prawda historia nie jest skomplikowanie opowiedziana, ale to nie o to tutaj chodzi. Film przesycony jest grami intertekstualnymi i balansowaniem na granicy kultury wysokiej i popularnej.
„Kill Bill” staje się metatekstem – filmem o filmie. Jeszcze przed emisją, na ekranie pojawiają się cyfry odliczające czas do rozpoczęcia seansu, tak jak to miało miejsce dawniej. Pierwsza scena przedstawiająca zmasakrowaną Pannę Młodą umiejscowiona jest w ekranie telewizora tak, abyśmy oglądali ekran w ekranie. Fabuła podzielona jest jak w przypadku książek – na rozdziały. Kolejność ich wcale nie jest zbieżna z chronologią wypadków. W drugiej części filmu, bohaterka opowiada o tym co zdarzyło się w pierwszej części, co robi i co chce zrobić. Dochodzi do typowego dla postmodernizmu wymieszania się poziomów oraz pozbawienia kina jego iluzoryczności.
Wspomniana intertekstualność przejawia się w tym, że niektóre z pojawiających się wątków mogłyby być osobnymi historiami bez uszczerbku dla całości filmu. Przykładowo, gdy pojawia się O-Ren (którą chce zabić Panna Młoda), akcja zostaje zatrzymana i zostaje widzowi przedstawiona historia jej życia. Znowu zostaje wplatana w akcję główną historia w historii. Co więcej, opowieść ta stanowi nawiązanie do japońskich kreskówek, które często bywały nasycone przemocą i brutalnością. Tarantino nieco ironicznie przedstawia sceny walki, krew tryska na każdą stronę, bohaterka ma nadludzkie umiejętności, w spektakularnych momentach akcja zostaje celowo spowalniana (aluzja do filmu „Matrix”), aby podkreślić jej znaczenie.
Tarantino poprzez takie zabiegi pokazuje widzowi, że to co jest na ekranie nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, że zostało wymyślone, wykreowane. Pomocne w tym zabiegu jest wymieszanie ze sobą różnych gatunków filmowych: filmu grozy, sensacyjnych, kreskówek, westernu i komedii. Tarantino uwielbia mieszać także nastroje. Doskonałym tego przykładem jest scena, w której Panna Młoda walczy ze swoimi oprawcami. Gdy okazuje się, że pozostał przy życiu tylko jeden i gdy orientuje się, że to mały chłopiec, zaczyna bić go mieczem po pupie udzielając mu nagany. Groza zostaje sprowadzona do śmieszności i trywialności.
Ciekawy jest także aspekt moralności w tym filmie. Postmoderniści bowiem głosili hasła o odrzuceniu wszelkich dotychczasowych autorytetów. Znaczącą sceną w tym zakresie jest ta przedstawiająca potyczkę Panny Młodej z jej rywalką. Gdy jednak w domu Jeanne Belli pojawia się jej córka, bohaterka grana przez Umę Thurman wstrzymuje potyczkę. Kobiety siadają ze sobą, piją kawę i rozmawiają. Wbrew temu co myśli widz, walka nie została wstrzymana dlatego, że Panna Młoda widzi coś zdrożnego w zabiciu matki w obecności jej dziecka, ale z obawy, że córka będzie chciała w przyszłości pomścić matkę.
Podobnie jak to miało miejsce w przypadku „Pulp Fiction” omawiany film wymaga od widza aktywności, docierania głębiej pod powierzchowną warstwę. Zarówno fabuła jaki forma ma olbrzymie znaczenie, a „Kill Bill” nie wyczerpuje się w swojej treści.
Django – spaghetti western
Sam tytuł następnego filmu:„Django”(2012 r.) stanowi nawiązanie do innej produkcji: filmu Sergia Corbucciego. Akcja rozgrywa się na południu Stanów Zjednoczonych na dwa lata przed rozpoczęciem wojny domowej. Postaciami centralnymi są niewolnik Django (Jamie Foxx) i niemiecki łowca głów dr King Schultz. Doktor obiecuje tytułowemu bohaterowi, że zwróci mu wolność jeśli ten pomoże mu w schwytaniu braci Brittle.
Po pomyślnie przeprowadzonej akcji i zdobywaniu coraz większego łowieckiego doświadczenia przez Django, bohaterowie postanawiają się nie rozstawać i wspólnie obmyślają plan ataku na niebezpiecznych południowych kryminalistów, którzy za niewolnicę mają żonę głównego bohatera – Broomhildę van Schaft. (Kerry Washington). Poszukiwania Brommhildy prowadzą ich do Calvina Candie’ego (Leonardo DiCaprio) – właściciela niesławnej plantacji Candyland. Ace Woody trenuje przebywających tam niewolników do walk między sobą. Bohaterowie infiltrują to środowisko pod przykrywką, jednak wzbudzają podejrzenia Stephena – zaufanego niewolnika Candie’ego. Muszą więc wykorzystać cały swój spryt i intelekt, aby wyjść z tej opresji zwycięsko.
W recenzjach filmu często pojawiają się porównania do wcześniejszego dzieła Tarantino: „Bękarty wojny”, będący rozliczeniem z nazizmem. Jak mówi sam reżyser:
„Większość filmów o niewolnictwie sprawia wrażenie, jakby była robiona przez szybę muzealnej gabloty. Nakręciłem „Django”, żeby tę szybę rozbić. Wrzucić widza w sam środek Ameryki z połowy XIX wieku”.
W najnowszym filmie Tarantino bez trudu można doszukać się cech jego twórczości, a co za tym idzie – postmodernizmu. Tytułowy bohater jest kolejną wariacją klasycznej postaci spaghetti westernów. Najbardziej znaną na świecie kreację stworzył Franc Nero w filmie z 1966 roku.
Twórca „Pulp Fiction” uczynił ze swojej postaci symbol i środek służący poruszeniu ważnych dla Ameryki kwestii. W historii głównego bohatera można dopatrywać się pewnej metafory. Zgodnie z klasycznym schematem – od zera do bohatera – Django dzięki swojej determinacji i wewnętrznej sile przeobraża się z niewolnika w świadomego swoich praw obywatela. Reżyser jak zawsze umiejętnie dopasował obsadę, tworząc złożone rysy charakterów.
Chociaż w centrum są losy Djanga, to jak zawsze u Tarantino drugi plan jest niezwykle atrakcyjny. Przede wszystkim na uwagę zasługują postaci dr Schultza (Christopher Waltz) i Calvina Candle (Leonardo di Caprio). Bohaterowie kontrastują ze sobą w sposobie postrzegania świata: pierwszy z nich jest przedstawicielem oświeconej Europy, drugi zaś stanowi uosobienie najgorszych władców Południa Stanów Zjednoczonych tego okresu. W kreacji właściciela plantacji, reżyser prawdopodobnie wzorował się na królu Francji, Ludwiku XIV. W dalszym planie błyszczy także Samuel L. Jackson, który jako Stephen, wiernie służący od lat Candiemu, pokazuje, że nie wszyscy przedstawiciele czarnej rasy byli zwolennikami wyzwolenia i walki z rasizmem.
„Django” stanowi pokaz igraszek reżysera z kinem gatunków, poprzez błyskotliwy pastisz spaghetti westernu. Przykładem łamania konwencji i zabawy gatunkami jest również dobór ścieżki dźwiękowej: od klasyki rock’n’rolla po czarny hip-hop. Ponadto, intertekstualność roli Christophera Waltza, który w „Bękartach wojny” grał nazistowskiego oficera, w interesujący sposób spina klamrą dyskurs na temat praw człowieka inspirowany filmem. Inaczej jednak została w tym filmie odebrana przemoc, którą do tej pory Tarantino niejako brał w nawias, czyniąc z niej kolejną formę rozrywki i wyzwania rzuconemu widzowi. W „Pulp Fiction” czy w „Kill Bill”, obiektem manipulacji jest sam widz, wpisany w filmowy pejzaż zbrodni.
Filmy spod znaku Quentina Tarantino
Lata 80. i 90. w historii kina doprowadziły do pewnego przełomu: stworzenia z przemocy stylu, języka. Dystans autorów objawiał się w zabawie, estetyzowaniu, parodii konwencjami rządzącymi ukazywaniem przemocy w kinie. Wyśmiany zostaje także etos gangstera, którego być albo nie być zależy od profesjonalizmu w krwawym rzemiośle (np. „Wściekłe psy”).
Od groteskowego stylu Tarantino nie uciekł nawet w filmie przedstawiającym historię drugiej wojny światowej. „Bękarty wojny”, które mam na myśli, mogą szokować brutalnością i krwawym obrazowaniem przemocy. Z czasem jednak film staje się przerażająco – zabawny i już nie rażą tak obrazy ukazujące skalpowanych nazistów. Można powiedzieć, że Tarantino przesunął granicę niebezpiecznie daleko, wystawiając się na krytykę osób, które w tym filmie widzą zbeszczeszczenie historii. Jak się ma do tego „Django”? Według mnie, przemoc w tej produkcji ma dwa oblicza. Z jednej strony można ją odebrać jako konwencję, z drugiej strony naturalistyczne obrazy prześladowanych niewolników szokują i odpychają.
Quentin Tarantino bez wątpienia jest reżyserem kontrowersyjnym. Uważany za naczelnego kpiarza i prześmiewcę kina, tak naprawdę nie odniósłby sukcesu bez mistrzowskiego opanowania sztuki narracyjnej i ogromnego talentu do pisania dialogów. Zaletą tego reżysera jest niewątpliwa umiejętność tchnięcia życia w nawet najmniej atrakcyjne i widowiskowe sceny.
Tym co może zachwycać u Tarantino jest również doskonale dobrana obsada. Granie w jego filmach traktowane jest jako prestiż nawet przez największe gwiazdy Hollywood. Reżyser wypracował już sobie pewną markę, która pozwala już na mówienie o „filmach spod znaku Tarantino”. Bez wątpienia stał się on prekursorem pewnych zmian w kinematografii, bez których ta sztuka nie byłaby obecnie taka sama.
Autor: Aleksandra Słapak
Źródła: